22 listopada 2020
Paweł Wojtyga
Autor
Paweł Wojtyga

Ciemna strona gastronomii cz. VII

Gastronomia ma też jasne strony. Niestety, drodzy czytelnicy, przyznacie mi zapewne rację, ponieważ twierdzę, że ciekawsze jest opisywanie tych mrocznych zakamarków gotowania i pracy w restauracjach. Nieskromnie rzeknę, że cykl „Ciemna strona gastronomii” ma co najmniej dwójkę stałych czytelników, więc kochani – te strofy piszę dla Was 😀

Tą historię nazywam opowieścią o hot dogu:

Pewnego dnia zawitała do hotelu, w którym dane mi było pracować zażywna matrona wraz z pieskiem.

Od razu mówię, że nic się pimpusiowi złego nie stało, sam kocham zwierzątka, ale tutaj najwięcej poruty zrobiła pani kierowniczka. Pani matrona zeszła zjeść obiad na sali restauracyjnej. Jako że sama jeść nie będzie, zamówiła także potrawę dla swojego pupilka. Postanowiła, że psiątko zje dziś stek wołowy. Problem zaczął się w momencie wydawki…

Kierowniczka miała wiele do powiedzenia na temat talerza użytego dla pimpusia. Wziąłem albowiem talerz bez logo hotelu, drugim grzechem było to, że był już mocno sfatygowany. Kierowniczce starałem się wyjaśnić, że pieskowi nie powinno przeszkadzać podanie, brak dekoracji i inny talerz niż normalne. Kiedy nie przestawała naciskać, zapytałem, czy ma zwierzątko. Po odpowiedzi twierdzącej zadałem pytanie, które kosztowało mnie premię… A ja tylko chciałem wiedzieć, jak często jej pupil jada z jej talerza i vice versa – czy zdarza jej się jadać z miski swojego psa ?

Jeśli o mnie chodzi, mam bardzo plastyczną wyobraźnię i nawet jeśli talerz po wszystkim byłby wyparzony sześć razy, to nadal mogłoby mi być ciężko, aby dzielić z pimpusiem wspólną zastawę.

Kojarzy mi się to z  trzykrotnym zanoszeniem próbki kału do sanepidu. Ktoś, kto zna swój organizm, może zrobić „zapas” na kolejne dwa badania. Tutaj pojawia się mały dramat: gdzie ten urobek trzymać? ?

Jeśli mamy szczęście i za oknem panuje zima, wygraliśmy na loterii. W lecie materiał nie wytrzyma już na balkonie. Wtedy człowiek po zawinięciu fiolki w kilkadziesiąt warstw folii, kilka opakowań i zbroję pełen obaw wkłada to wszytko pomiędzy majonez, a serek kanapkowy. Takie życie, niestety 😀

Kierowniczka skapitulowała, lecz nie na długo, w moją stronę poleciał kolejny zarzut – odnośnie braku dekoracji na talerzu. Odparowałem złośliwie, że dekoracja może być trująca dla czworonoga. Zrobiłem to dla zasady, aby się postawić.

Okazało się, że trafiłem, ponieważ wtenczas stosowaliśmy dekoracje na podstawie jarmużu. Jarmuż jest swoją drogą dla ludzi bardzo zdrowy, dla czworonogów już niekoniecznie. Zawiera dużo szczawianu wapnia, który szkodzi naszym pupilom.

Od tego roku nasza szkoła gotowania organizuje kurs gotowania dla pupili, żeby było ciekawiej – te potrawy możemy po przyprawieniu spożywać sami.

Gwoździem do trumny było pytanie, dlaczego nie przyprawiamy tych dań. Nie wypowiedziałem już tego na głos, lecz zastanawiałem się, jak długo jeszcze ten biedny pies u niej w domu wytrzyma.

W jednym z hoteli pani dyrektor posiadała pięknego kota. Z tego co pamiętam, był to norweski kot leśny. Mieszkała w hotelu wraz z kotem, była to chyba jedyna żywa istota, dla której była miła. Często przechadzała się po kuchni ze swoją Śnieżką na rękach. Kotek, jak na norweskiego przystało, miał na sobie bardzo dużo sierści, którą wdzięcznie i regularnie gubił. Jeśli goście skarżyli się, że w ich potrawach są włosy, to kucharze mieli przechlapane. Niestety, nigdy nie była to wina dyrektorki i jej kotka.

Zwierzątka nie mają obowiązku znania i stosowania się do zaleceń sanepidu. Tej sztuki powinni się nauczyć właściciele.

W jednej z restauracji właściciele mieli małego berbecia, dziecko miało między 6 a 8 lat. Było już w takim wieku, że biegało po restauracji i co gorsza – po kuchni. Wiele razy prosiliśmy, aby panicz był pod bardziej czujną opieką niż dotychczas.

Jak to wiecznie i w kółko powtarzam na kursach gotowania: na kuchni mamy wiele rzeczy i przedmiotów, które mogą nas zranić lub nawet zabić. Młodzież wbiegała pod noże, nie patrzyła też pod nogi, czy akurat stoi tam garnek albo wylany tłuszcz. Raz wbiegł z impetem w kelnera, który stracił równowagę przez kilka milisekund podjął heroiczną decyzję, aby wylać wazę z rosołem na siebie, zamiast na dziecko.

Rodzice nic sobie z tego nie robili, ponieważ jak to pisałem w poprzednich częściach – mieli problem z okazywaniem szacunku wobec pracowników. Sytuacja się w końcu zemściła, niestety na gościach restauracji. Podczas imienin na 40 osób młody czego zwyczaj biegał po sali i po kuchni. Miał też grypę żołądkową, którą podzielił się z załogą kuchni i wszystkimi czterdziestoma osobami.

Podczas kursów gotowania często mówię o tym, że praca na kuchni nie ma w sobie nic z romantyzmu. Pracuje się często w wysokich temperaturach, pod presją czasu i w różnych stadiach zmęczenia, w zdrowiu i chorobie. Miałem kiedyś takiego szefa kuchni, który mówił o tym, że jedynie bycie nieżywym zezwala komuś na komfort bycia nieobecnym w pracy.

Przy presji czasu i natężeniu zamówień nie pomagają także koledzy i koleżanki z pracy.

W jednym z hoteli pracowałem z jednym kelnerem, który, mówiąc delikatnie, był wiecznie w swoim świecie. Kiedyś wbiegł na kuchnię niczym huragan i krzyczał, że weszło mu 12 osób i mówią, że jeśli nie dostaną jedzenia do dziesięciu minut to wyjdą. Każdy trzeźwo myślący kucharz by go wyśmiał i tak właśnie uczyniliśmy. W końcu powiedział, że i tak to nabije. Rzeczywiście po 10 minutach wrócił i obwieścił, że sobie poszli i żebyśmy przestali wydawać, ponieważ nie ma dla kogo. Zaczęliśmy się zastanawiać kto za to zapłaci. Nadmienię, że tamten hotel był średnio pozytywnie nastawiony wobec pracowników. Innymi słowy, jeśli kelner się wykręci sianem, to kuchnia oberwie finansowo.

Rozmyślania przerwał bohater tej opowieści, wbiegł krzycząc, żebyśmy wydawaaaaaaaaliiiiiiiiiii! Na pytanie co z czym, zaczął krzyczeć, że nieważne byle by wydać.

Dyrektorka stała akurat obok. Ten kelner w owym miesiącu nie zobaczył premii.

W tym samym miejscu mieliśmy istny wysyp ciekawych kelnerów, z drugiej strony – przy takiej rotacji nie było się co dziwić.

Jeden z nich wraz ze starszym kolegą po fachu poszli zanieść kawior i szampana do hotelowego jaccuzi. Było tam dwóch panów i cztery panie. Starszy kelner nie takie rzeczy w życiu widział. Młodszy natomiast, widząc roznegliżowane dziewoje w wannie, zdążył się zakochać trzy razy, przy czwartym potknął się i malowniczo runął do wody. Sędziowie daliby mu noty 9,1 / 9,0 /9,3 ?

Jedno jest pewne – w gastronomi nie sposób się nudzić. Każdy dzień obfituje w absurdalne sytuacje, które po latach wspomina się z rozrzewnieniem. Dzięki tym wspomnieniom powstają kolejne części. Do zobaczenia w części ósmej lub podczas kursów kucharskich w Krakowie ?

0
    0
    Twój koszyk
    Twój koszyk jest pustyZobacz szkolenia