Zaczynasz przygodę w swojej knajpce. Wymarzone wnętrze- jest, zachęcająca karta- jest, chłodnia pełna po sufit. Odwaliło ci trochę, bo razem z obrusami oddałeś do magla wszystkie fartuchy i zakładasz teraz na siebie białą zbroję. Zawiąż na pleckach ciaśniej- wejdź do kuchni cały na biało, wyprostowany jak struna. Spójrz współpracownikom w oczy, usłysz ten pomruk zachwytu. Pomiń prześmiewcze szepty, że się odwaliłeś jak szczur na otwarcie kanału. Zrób z tego fartucha swój oręż. O taki autorytet walczyłeś. Masz wszystko, by goście odbyli w twojej restauracji podniebny, wróć! podniebienny lot szczęścia.
Czujesz to? Wchodzisz do kuchni niczym dojrzały Simba wkraczający po latach na lwią skałę, by objąć należny mu tron. Nadszedł Twój czas! Jesteś przecież najlepszym rzemieślnikiem. Z ziemniaka wystrugasz nie tylko równiutkie frytki lecz także stempel z orłem, gdyby akurat dziecko potrzebowało na plastykę. Jesteś też artystą kulinarnym. Tłumaczysz matce, żeby szykując imieniny nie dekorowała talerza z wędlinami liśćmi sałaty i natką pietruszki, bo to passe.
Czekasz na właściwego gościa, tego gościa przez duże G, na ten archetyp, ideę platońską od lat uformowaną w twojej głowie. Gościa, przed którym się popiszesz, który będzie jadł ci z ręki, uśmiechał się błogo, głaskał po brzuszku, chwalił, zostawiał szczodre napiwki i równie hojnie opiniował w internecie.
I nadchodzi ten dzień. W twoje progi wkracza Miss. Nieważne czy faktycznie nosi koronę zdobytą w konkursie, ważne, że takie robi wrażenie. Taki gość, o jakim zawsze marzyłeś. W głowie rodzi się myśl- ugoszczę ją. Jak ja ją ugoszczę! Wspinasz się na wyżyny możliwości. Przystawka, danie główne, deser. Jesteś w stanie wyczarować na talerzu skrzydło ważki w sosie pomarańczowym, choć na co dzień specjalizujesz się w przygotowaniu solidnych steków. Wszystko ze sobą współgra. Doskonale łączysz smaki, perfekcyjnie dekorujesz talerze, dbasz, żeby danie pobudzało wszystkie zmysły. Wow jak to wygląda! Mmm jak to pachnie! Ojej jakie dobre! Coś tu wspaniale chrupie!
Potwierdzasz kiwaniem głowy- tak tak, jam to uczynił, ja wpadłem na pomysł posypania deseru mielonymi pistacjami. Zielone, aromatyczne, pyszne, najprawdziwsze mistrzowskie orzechy pisatcjowe.
I trach… miss traci koronę. Nie, że tytuł. Koronę w górnej jedynce. Kiedy ona sobie uświadamia, że właśnie stała się dziewczyną bez zęba na przedzie (znowu, bo pierwszy raz zdarzyło się to w podstawówce w czasie pamiętnej wyprawy na lodowisko); kiedy przypomina sobie rechot klasy niosący się nad taflą i odbijający się echem od ścian Ośrodka Sportu i Rekreacji; kiedy dociera do niej, że deser, który zamówiła u ciebie będzie najdroższym deserem w jej życiu, bo teraz będzie musiała wyskoczyć z dwóch tysi u pani stomatolog, to naprawdę trudno określić czy wśród piętrzących się właśnie emocji wygra bezbrzeżny żal i dziewczę zaleje się łzami, czy jednak zwycięży dzika furia na tego partacza, który jej rzeczony deser zaserwował. Nie chcesz wiedzieć i z pewnością nie jesteś na to gotowy. Więc kiedy w niej emocje rosną, a tobie przed oczami stają wszystkie dotychczasowe autorytety począwszy od babci Gieni, która cię sadzała na kolanach i uczyła lepienia pierogów, głaszcząc z uznaniem po czuprynie i zdmuchując mąkę z grzywki, przez nauczycieli z technikum gastronomicznego, wszystkich mistrzów z praktyk, cały cech piekarzy i cukierników, po wszystkich dotychczasowych szefów, u których pracowałeś oraz tych, których dokonania śledziłeś w TV… i oni wszyscy patrzą na ciebie z politowaniem, kręcą głowami z dezaprobatą i kiwają karcąco palcami, a jeden z nich wygłasza Ci w głowie ostateczne i nieodwołalne: oddaj fartucha!, nie pozostaje nic innego jak przeprosić i paść sobie z tą Miss w ramiona. Bo może jedynym wyjściem będzie przekuć tę klęskę w początek czegoś dobrego? Może to będzie TWOJA dziewczyna bez zęba na przedzie?
AgA