Omówmy dziś temat, który jest niezwykle kontrowersyjny, dyskusyjny, a także (w większości przypadków) – daremny. Albowiem smutna prawda jest taka: nas, kucharzy (wszakże pracowników osób prywatnych) – prawo pracy w większości przypadków i jego paragrafów, niestety nie dotyczy. Jest to temat często poruszany w trakcie kursów gotowania w Warsztacie Qulinarnym.
Zacznijmy od wymiaru godzin – standardowy wynosi 40 godzin tygodniowo, z wolnymi weekendami. W tym momencie rozbrzmiewa śmiech… Przecież jesteśmy w stanie wyrobić od ponad 200 do 320 godzin miesięcznie. Podnosicie brwi, drodzy czytelnicy? Podobnie reagują uczestnicy kursów gotowania. W końcu to niemal cały miesiąc? Tak, jest to wykonalne. Ba, jest to normą. Spieszę z wyjaśnieniem.
W takich branżach, jak gastronomia zazwyczaj stosowany jest równoważny system pracy – znaczy to dokładnie tyle, że w jeden dzień odrabiamy więcej godzin, w drugi mniej; finalnie czas pracy nie powinien przekraczać ustawowych 40 godzin tygodniowo.
Dzień roboczy nie może być dłuższy niż 12 godzin, zatem każde nadliczbowe powinny być wysokopłatne. Tja. (Upraszam wybaczenia za kolokwializm).
Każde nadgodziny powinny być zrekompensowane przez pracodawcę w postaci wolnego dnia do odbioru lub ekwiwalentu finansowego. A teraz zdejmijmy różowe okulary i przyjrzyjmy się rzeczywistości.
Po pierwsze – powyższe zasady dotyczą wyłącznie osób zatrudnionych w oparciu o umowę o pracę.
Po drugie – większość załóg kuchennych umawia między sobą grafik, złożony odgórnie przez szefa kuchni lub menedżera.
W ostatecznym rozrachunku szef nie płaci więcej za nadgodziny, a ty i tak musisz stawić się w pracy, ponieważ (standardowo) nie ma cię kto zmienić. Dzień wolny odbierzesz przy okazji.
Drażni w gastronomii również przydział dni wolnych kalendarzowo, w szczególności świąt. Kiedy ¾ naszego kraju siedzi z rodziną przy stole, ¼ wpada na pomysł, żeby ten stół znajdował się w restauracji. Dlaczego? Bo mogą. Ponieważ… No cóż, jest ona czynna, nawet w Wigilię.
Ze świecą szukać przedsiębiorcy, który ma świadomość, że jego podwładni mają swe prywatne życie. I rodziny.
Ten akapit jest odniesieniem do pierwszego ustępu – dni świąteczne są traktowane jak zwykłe – należy się za nie dzień wolnego.
Kolejną dość kontrowersyjną kwestią jest zapewnienie pracownikom odzieży i posiłków (przynajmniej jednego) – albowiem przedsiębiorca ma obowiązek zapewnić jedno i drugie. Nie zawsze tak jest, często pracownicy kupują ubrania we własnym zakresie.
Ostatnim i najważniejszym punktem tego artykułu są umowy. Pełen etat ma zazwyczaj kilka osób na kilkanaście w załodze lokalu. O to zawsze najtrudniej, toczą się batalie, są półśrodki typu wyższa stawka, ale pół etatu – określiłabym to jako Dziki Zachód. Najczęściej stosowane są niestety tak zwane umowy śmieciowe, które niewiele zapewniają.
Z własnego doświadczenia wiem, że pewność i bezpieczeństwo, jakie zapewnia umowa na cały etat są niezbędne i warto o nie walczyć do ostatniej kropli krwi (swojej lub przeciwnika), ponieważ wtedy kodeks pracy zaczyna nas (wreszcie) dotyczyć.
(Warsztat Qulinarny profesjonalne szkolenia, kursy gotowania i warsztaty cukiernicze)
By Jutka